Dawno mnie tu nie było, bo ostatnio mam masę spraw na głowie. Dom, praca, a kiedy mam wolne, to widuję się z X, bo w sumie, skoro się już zeszliśmy, to to zobowiązuje.
Aktualnie jednak choruję na grypę i masakra, bo nie wiem, czy znajdzie się zastępstwo za mnie na jutro i czy nie będę musiała mimo wszystko iść do pracy. A szczerze nie mam siły, mam wysoką gorączkę i ogólnie wiadomo jak to wygląda.
Na dniach natomiast się wyprowadzam, bo w końcu zaczyna się rok akademicki. I szczerze zastanawiam się, jak to będzie. Wiadomo, w zeszłym roku też mnie nie było w domu, ale mieszkałam jednak u rodziny, to zawsze inaczej. Teraz będę zupełnie sama i myślę, czy sobie poradzę. Z resztą - zawsze człowiek obawia się czegoś nowego, a może niekoniecznie musi być od razu źle. Wszystkiego trzeba popróbować, czas i na mnie, by trochę się usamodzielnić, no i też w jakimś stopniu odzwyczaić rodzinkę od tego, że tu jestem i byle co za nich robię.
Tymczasem za oknem chyba na dobre robi się jesień. Jest coraz zimniej, nie wspominając, że w nocy można już śmiało dzwonić zębami i widać, że lato odchodzi pełną parą. Szkoda, bo ja nienawidzę zimna, ale to nieuniknione, że z końcem roku przychodzi jesień i zima. W końcu to odwieczny naturalny proces.
czwartek, 25 września 2014
poniedziałek, 1 września 2014
07. Zacznijmy.
W ten już prawie jesienny, domowy dzień nagle w lot pojęłam, o co mi tak naprawdę w tym wszystkim może chodzić. Dlaczego jest tak, a nie inaczej i wciąż się plączę między jednym fiaskiem a drugim.
Zacznijmy może od samego początku historii zwanej życiem świadomym.
Pewnego dnia postanowiłam sobie zbudować osłonę wokół siebie, bo tak było bezpieczniej. Nie musiałam niczego udawać, po prostu stałam się nieczuła i nie zwracałam uwagi na to, co czują wszyscy inni. Dlatego na równi z tym bawiłam się tym, robiąc tak, żeby mi było najlepiej - o nic innego nie dbałam. Także moje związki były raczej jednostronne. Gdy po jakimś czasie z mojej strony uczucie się wypalało, po prostu ich zostawiałam, bez skrupułów, byle się tylko dłużej nie męczyć.
Pewnego dnia jednak poznałam Y i nagle wszystko odeszło w cień. Zaczęło mi na nim zależeć, dość znacznie. Zaangażowałam się, ale bardzo szybko okazało się, że z jego strony nie było to nic poważnego i tym samym role się odwróciły - rozstaliśmy się, a ja zostałam z niczym. Nagle przekonałam się, jak to jest czuć i uwierzcie mi - ani trochę mi się ta strona uczuć nie podobała.
Potem Y gdzieś się jeszcze przewijał, bardziej lub mniej. Pozbierałam się, zapomniałam, a za każdym razem, gdy przestawało mi już zależeć, on znów wracał, mieszał i odchodził. Na równi z tym pojawił się ponownie X. I choć jemu zależało i nadal na mnie zależy, ja długi czas nie potrafiłam tego przyjąć. Nikt nie potrafił zrozumieć dlaczego, a już zwłaszcza on. Nawet ja dokładnie nie wiedziałam, o co tak naprawdę chodzi. I w końcu zrozumiałam. Sęk tkwił cały czas w tym, że zwyczajnie się bałam i nadal boję zobowiązań. Nie dlatego, że jestem aż takim lekkoduchem, ale temu, że się raz sparzyłam i długi czas musiał minąć, zanim zrozumiałam to i owo. O wiele łatwiej było mi bowiem trzymać się swojej bezpiecznej strefy, niż znów przez to samo przechodzić. Bo, jakby nie było - odmowa gwarantuje bezpieczeństwo. Podobno.
Zacznijmy może od samego początku historii zwanej życiem świadomym.
Pewnego dnia postanowiłam sobie zbudować osłonę wokół siebie, bo tak było bezpieczniej. Nie musiałam niczego udawać, po prostu stałam się nieczuła i nie zwracałam uwagi na to, co czują wszyscy inni. Dlatego na równi z tym bawiłam się tym, robiąc tak, żeby mi było najlepiej - o nic innego nie dbałam. Także moje związki były raczej jednostronne. Gdy po jakimś czasie z mojej strony uczucie się wypalało, po prostu ich zostawiałam, bez skrupułów, byle się tylko dłużej nie męczyć.
Pewnego dnia jednak poznałam Y i nagle wszystko odeszło w cień. Zaczęło mi na nim zależeć, dość znacznie. Zaangażowałam się, ale bardzo szybko okazało się, że z jego strony nie było to nic poważnego i tym samym role się odwróciły - rozstaliśmy się, a ja zostałam z niczym. Nagle przekonałam się, jak to jest czuć i uwierzcie mi - ani trochę mi się ta strona uczuć nie podobała.
Potem Y gdzieś się jeszcze przewijał, bardziej lub mniej. Pozbierałam się, zapomniałam, a za każdym razem, gdy przestawało mi już zależeć, on znów wracał, mieszał i odchodził. Na równi z tym pojawił się ponownie X. I choć jemu zależało i nadal na mnie zależy, ja długi czas nie potrafiłam tego przyjąć. Nikt nie potrafił zrozumieć dlaczego, a już zwłaszcza on. Nawet ja dokładnie nie wiedziałam, o co tak naprawdę chodzi. I w końcu zrozumiałam. Sęk tkwił cały czas w tym, że zwyczajnie się bałam i nadal boję zobowiązań. Nie dlatego, że jestem aż takim lekkoduchem, ale temu, że się raz sparzyłam i długi czas musiał minąć, zanim zrozumiałam to i owo. O wiele łatwiej było mi bowiem trzymać się swojej bezpiecznej strefy, niż znów przez to samo przechodzić. Bo, jakby nie było - odmowa gwarantuje bezpieczeństwo. Podobno.
Subskrybuj:
Posty (Atom)