niedziela, 20 lipca 2014

02. Patrzę, jak miesza się to czego nie ma i to, co jest...

Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest, że człowiekowi zależy, lub nie? Albo co tak naprawdę rządzi tymi wszystkimi emocjami? Dlaczego jedna osoba nam pasuje bardziej, a druga wywołuje negatywne odczucia?
Ostatnio sama się zdziwiłam, gdy o tym wszystkim pomyślałam. Bo w końcu, jakby nie było, często człowiek się nie zastanawia nad rzeczami oczywistymi, do momentu, gdy jakimś cudem wymykają mu się one z rąk. Tak jak pewnego dnia mi moje samopoczucie, czy jak to zwał.
Czasami zaczynam myśleć, że tak naprawdę cały ten "złoty środek" na życie nie istnieje. Albo inaczej, może nie na życie, ale na przykład na odczuwanie. Bo można być idealnie obojętnym, owszem. W końcu kłamstwo powtórzone tysiąc razy podobno staje się prawdą i prędzej czy później człowiek nauczyłby się ignorować wszystko, nie odczuwać - jak ja kiedyś. Ale pewnego, powiedzmy gorszego dnia, czegoś zaczyna jednak brakować.
Z drugiej strony, gdy człowiekowi zależy, staje się nader łatwym celem. Jest podatny na wszelkie manipulacje i jest w stanie zrobić bardzo wiele dla danej osoby, co ta z resztą niejednokrotnie wykorzystuje. I tym sam wracamy do punktu wyjścia - człowiek tak czy siak jest nieszczęśliwy, bo czuje "za bardzo", zależy mu bez wzajemności i nie jest w stanie nic zrobić, żeby ten stan rzeczy zmienić.
Zatem pytam ponownie - co z tym złotym środkiem? Czy on w ogóle istnieje? A jeśli tak, gdzie go szukać?

środa, 2 lipca 2014

01. Jeśli droga, którą podążasz nie ma żadnych przeszkód, prawdopodobnie wiedzie ona donikąd.

Kiedy pierwszy raz zetknęłam się z depresją, było to jakieś dobre kilka lat temu. I wtedy, nie zrozumcie mnie źle, ale... wydała mi się po prostu chorobą głupców. Może to kwestia nader krytycznego otoczenia i wychowania, ale wtedy myślałam, że na "to coś" zapadają tylko ludzie słabi psychicznie. Tacy, którzy nie potrafią zapanować nad sobą i swoim życiem, aż w końcu to ich przerasta i przegrywają. Co więcej - byłam święcie przekonana, że mnie to nigdy nie dotyczyło i dotyczyć nie będzie. I długo wychodziłam z takiego założenia, do czasu, kiedy nagle coraz więcej osób obok mnie "zapadało" na tę tajemniczą dolegliwość. Żeby tylko. Nie każdy potrafił się pozbierać. I tak oto moje otoczenie zalała fala samobójstw albo przynajmniej milionów chęci i sposobów, jak tego dokonać i jak pozbawić siebie życia.
A potem nagle, ni stąd ni zowąd ona dopadła także mnie. Tak oto ja, która zawsze to wyśmiewałam i nie wyobrażałam sobie idei samobójczych, nagle zaczęłam o tym poważnie myśleć. Zmagałam się z tym wszystkim gdzieś z 2 lata. Z bezsensem, poczuciem beznadziei, niezliczonymi kryzysami, chaosem w głowie i rozmyślaniem, że przecież moje życie to takie dno, że i tak nikt nie będzie za mną płakać. Na rodzinę niestety nie bardzo można było w sprawie pomocy liczyć - jak już wspominałam - krytyczne otoczenie. W końcu jakoś się poskładałam, wiadomo. Teraz przynajmniej wiele rzeczy potrafię docenić bardziej. I wielu też nie bagatelizuję.